Atak na "setkę"
Mapa wyprawy
"Setka" błąkała się w moich myślach już dawno. Jeszcze będąc młodzieńcem przymierzałem się kilkakrotnie do pokonania stu kilometrów w jeden dzień. Wówczas najlepszy wynik wyniósł 87 km i jakoś na tym na wiele lat stanęło. Wraz z odkryciem na nowo uroków "rowerowania" odżyła wciąż niedosiężna liczba "100" która jeszcze na moim liczniku się nie pojawiła. Poprzednia wycieczka to było 78 km, więc... może dzisiaj?
14 maja 2009. Dzień wolny od pracy. Jutro dopiero na noc, zatem układ bardzo dobry do długiego wyjazdu. Miałem zamiar wstać wcześnie rano, ale wróciłem z pracy koło północy, więc "nie wyszło". Wyjeżdżam dopiero o 11.10. Jest słonecznie z małymi białymi obłokami. 18 stopni. Niestety jest także wiatr - północno-zachodni, niezbyt silny ale odczuwalny. Zaplanowałem trasę tak aby najpierw, dopóki jestem wypoczęty, jechać pod wiatr, żeby potem, w miarę postępującego zmęczenia, stawał się on moim sprzymierzeńcem w drodze do domu.
No to odjazd. Po kilkuset metrach czuję że czegoś mi brakuje. No tak - zapomniałem przeciwsłonecznych okularów! Trudno, nie będę wracać. Może żadna nawiedzona muszka nie zrobi sobie przystanku w moim oku...
W obrębie Legionowa tradycyjnie duży ruch. Na Suwalnej i na drodze do Dębego już mniejszy. Po minięciu skrzyżowania z drogą 62 w Dębem jazda staje się całkiem przyjemna. Liczne w tym rejonie sady już przekwitły, nie grozi zatem niebezpieczeństwo kichania i zasmarkania się. Śpiewają skowronki i inne ptactwo, pola zielenieją, kwitną bzy i kasztany. Na rozstaju w Lorcinie, pod wyniosłym kasztanowcem kapliczka z Matką Boską Niepokalaną. Wiele jest krzyży i kapliczek przy naszych drogach, niektóre jednak przez swoje umiejscowienie w krajobrazie są niezwykle urokliwe. Zatem kilkuminutowy postój na fotograficzną pamiątkę.

Praktycznie "jednym skokiem" dojechałem do mostu na Wkrze koło Borkowa - tu gdzie biwakowałem na ostatniej wycieczce. Dziś również skręcam nad rzekę i rozkładam się na popas. Jest 14.30, mam przejechane 38,3 km. Daje o sobie znać zmęczenie "siedziska". To stara rowerowa prawda - reakcja momentu obrotowego przyłożonego w miejscu styku stóp z pedałami występuje najsilniej w miejscu styku siodełka z... eee, hmm... no właśnie.
Godzinka postoju i jedziemy dalej. W Starej Wronie skręcam z drogi wojewódzkiej 571 na boczną drogę gminną czy też powiatową. 43,6 km. Może wreszcie skończy się jazda pod wiatr... A gdzie tam - był skośnie z prawej, teraz jest skośnie z lewej. Mówiąc po żeglarsku - "zmieniłem hals". Jedynie zabudowa i lasy dają osłonę. Za to asfalt naprawdę jak stół - aż się nie chce wierzyć że to tylko mocno drugorzędna droga.
Dojechawszy do Nowego Miasta mam na liczniku przejechane 56 km. Cośkolwiek mało - według obliczeń z mapy powinno być 60. Niedobrze - może zabraknąć do "setki"! Nie mam najmniejszego zamiaru kręcić rundek dookoła osiedla, więc nie skręcam w kierunku Nasielska lecz jadę prosto w stronę Ciechanowa. Dwa i pół kilometra dalej, w pierwszym napotkanym lasku robię drugi postój na posiłek. Jest 17.10, na liczniku 58,6 km. Ciepłe słoneczne popołudnie nasycone świeżym wiosennym powietrzem. Jasnozielone, tegoroczne pędy sosen i świerków głoszą pochwałę życia. Coś pięknego.
O 17.55 ruszam dalej. Z powrotem do Nowego Miasta i w lewo - na drogę 632 która zaprowadzi mnie prawie do domu. Północno-zachodni wiatr, który odtąd miał być moim sprzymierzeńcem, staje się coraz słabszy i słabszy... Klasyka pogodnego dnia - wiatr wiele w dzień i zamiera pod wieczór. Nie będzie "wspomagania"...

O 19.55 kolejny postój na odpoczynek. Na liczniku 84 km. Przejechane kilometry zaczynam czuć także w rękach, gdyż toporny radziecki rower nie ma przedniego amortyzatora. Słońce nisko nad horyzontem, na drogę kładą się długie cienie. Robi się coraz chłodniej, od pól idzie ten niepowtarzalny, wilgotny wiosenny zapach. Tego nie poczujemy siedząc w pędzącym samochodzie...
Chłód każe skrócić postój do minimum, ma jednak także swoją zaletę - prawie nie ma owadów (a ja przecież nie mam okularów). 20.05 - odjazd.
O 20.15 ważny moment - padł dawny rekord sprzed wielu lat, czyli 87 km. To tak jakbym otworzył jakąś nową, czystą kartkę dziejów...
O 20.35 jeszcze jeden krótki postój na zapalenie oświetlenia roweru i małą sesję fotograficzną na temat "rower nocą".


Na liczniku 92 km. Ruch rzednie, pora powrotów z pracy skończyła się. Kto wie czy nie połknę czasami bakcyla nocnego rowerowania? Wszak jako kolejarz jestem zaprawiony do funkcjonowania nocą...
20.45 - odjazd. Do domu jeszcze około 12 kilometrów. "Setka" wybija na liczniku nieco wcześniej niż się spodziewałem - na skrzyżowaniu Suwalna/Cynkowa/Orzechowa. O 21.45 jestem pod blokiem. Licznik wskazuje
