Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2010

Dystans całkowity:203.57 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:15:21
Średnia prędkość:13.26 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:101.78 km i 7h 40m
Więcej statystyk

Płońsk w wieczorowej kreacji

Niedziela, 7 listopada 2010 · Komentarze(1)
Legionowo (Królowej Jadwigi - Krasińskiego - przejście przez tory na Kozłówce - Kolejowa - Kard. Wyszyńskiego - Al. Legionów - Cynkowa - Suwalna) - Łajski - droga 632 (Poddębe - Dębe-zapora - Dębe - Ludwinowo Dębskie - Lorcin - Chechnówka - Chrcynno - Pniewo - Nasielsk - Mazewo Dworskie - Świerkowo - Latonice - Nowe Miasto - Kadłubówka - Bolęcin - Kołoząb - Drożdżyn - Strachowo - Strachówko) - Płońsk.
Z Płońska przez Brody - Bogusławice - Wichorowo - Postróże do Krysku i następnie drogą 571 (Słotwin - Przyborowice Dolne - Przyborowice Górne - Karolinowo - Stara Wrona - Nowa Wrona - Dobra Wola - Borkowo - Mokrzyce Dworskie - Ruszkowo - Pieścirogi - Nasielsk) i drogą 632 (Nasielsk - Pniewo - Chrcynno - Chechnówka - Lorcin - Ludwinowo Dębskie - Dębe - Dębe-zapora - Poddębe - Łajski) do Legionowa (Suwalna - Cynkowa - Al. Legionów - Kard. Wyszyńskiego - Parkowa - Batorego - Jasnogórska - Grottgera - Krasińskiego - Królowej Jadwigi).

Mapa wyprawy

Nocka w pracy była na tyle lekka że wróciwszy do domu zacząłem się zastanawiać: iść spać czy nie iść? Oto jest pytanie... Jednak nie iść. A skoro nie iść - to jechać! Siedem stopni, deszczu brak, wiatru brak. Spakować tobołki - ojej, czemu to takie ciężkie? Łazienkowa waga osobowa wskazuje... 13 kilo. Ale wszystko potrzebne, nie umiem wybrać się na rower z przysłowiowymi "rękami w kieszeniach". 11.47 - wyjazd. Niedzielny bezruch na ulicach Legionowa. W ramach powrotu na rowerowe szlaki mam zamiar dojechać dziś do Płońska. Oczywiście dobrze znaną i ulubioną drogą 632.
Pierwszy krótki postój tradycyjnie przy skrzyżowaniu dróg 632 i 622. Z lotniska Aeroklubu Warszawskiego w Chrcynnie startuje właśnie motolotnia. Nie wiedzieć czemu kojarzy mi się z motocyklem. "Witia! Patrzaj tylko! Motór do góry w powietrze poszedł! Zidział? A?" Tak na ten widok mógłby zawołać na przykład Kazimierz Pawlak z "Samych swoich". Śmiejąc się w duchu z tego dość absurdalnego wywodu ruszam dalej.
Następny postój - połączony z posiłkiem - planuję w dobrze znanym miejscu czyli pod wiatą stojącą przy drodze do szkółki leśnej "Kuchary". Tylko że mi się pop... znaczy pokniutniały odległości - wiata jest dobry kawałek ZA Nowym Miastem nad Soną a nie PRZED nim. Nic nie szkodzi - najwyżej apetyt będzie ostrzejszy. Tylko czy wiata w tak zwanym międzyczasie nie została na przykład zdewastowana?
Skręt na Kuchary rozwiewa niepokój - solidna drewniana budowla z quasi-stołem zrobionym z połowy potężnego bierwiona stoi jak stała od zawsze:
Wokoło zapach wilgotnego lasu i cisza. To zaleta późnojesiennego rowerowania - prawdopodobieństwo spotkania wrzeszczącej hałastry jest znikomo małe. Rozkładam klamoty i szykuję obiad czyli błyskawiczną zupę pomidorową. Do leśnej ciszy dołącza szum spirytusowej maszynki, bulgotanie wrzącej zupy i para znad garnka:

Te wrażenia zupełnie rekompensują trud jazdy z solidnym bądź co bądź bagażem. Gorący posiłek w środku lasu to nie to samo co kanapeczka czy batonik. Potem jeszcze solidny kubek zbożowej kawy i klika wafli w czekoladzie:
No, teraz to mogę jechać choćby na biegun! Nie no, wystarczy do Płońska i z powrotem. Trzeba ruszać dalej, zmierzcha już a do wykonania planu daleko.
W Kołozębiu czuję na twarzy znajomy wilgotny powiew. Za czas jakiś w świetle przedniej lampki widzę przecinki nielicznych kropel. Mżawka! No tak - Marek na rower = będzie padało. Dobrze że Płońsk tuż tuż, nocne niebo coraz bardziej goreje pomarańczową łuną miejskich świateł.
Trud jazdy został wynagrodzony - zgodnie z przypuszczeniem płoński rynek w objęciach wieczoru okazał się równie piękny jak w letni dzień ubiegłego roku:Wyciągam aparat i zaczynam sesję zdjęciową:
Niestety deszcz rozpędza się i muszę przerwać fotografowanie. 17.35 - trzeba zacząć wracać do domu. Mam zamiar dojechać powiatowymi drogami do Krysku i stamtąd drogą 571 do Nasielska i dalej drogą 632 do Legionowa. A tu pada coraz bardziej. "Krysk - 10" głosi drogowskaz na skrzyżowaniu z krajową "dziesiątką". Jadę. W miejscowościach jako-tako świecą latarnie ale poza terenem zabudowanym kompletna ciemnica. Wzrok psu na budę, zostaje słuch i węch. Opony mlaszczą po mokrej nawierzchni, słyszę wszystkie mijane kałuże. Sosnowy aromat każe wnioskować że jestem w lesie, zapach gnijących liści i plusk wody - że właśnie przejeżdżam przez jakiś podmokły teren. "Malowanek" na jezdni oczywiście nie ma - pozostaje obserwować połączenie warstw asfaltu na środku drogi. Od czasu do czasu oświetli drogę jakiś przejeżdżający samochód. Tylko że po minięciu go jest jeszcze ciemniej niż było...
Dojeżdżam wreszcie do Krysku i hopla w lewo na drogę 571. Tu już cywilizacja - namalowana oś jezdni, linie krawędziowe po bokach. Tylko że wciąż pada i wygląda na to że znowu zmoknę. Wiadomo że usiłowanie przeczekania deszczu nie ma sensu - tylko czy dam radę przejechać non-stop bite 60 kilometrów? Dopóki nie przemoknę to nie powinno być tragicznie...
Dojeżdżam do skrzyżowania z krajową "siódemką" w Przyborowicach. Swego czasu gdzieś czytałem że inteligentna czyli wzbudzana sygnalizacja świetlna zupełnie ignoruje rowerzystów, tzn. drogowe kamery ich nie widzą. Zobaczymy jak będzie tutaj. Podjeżdżam tak że w moim odczuciu kamera powinna mnie widzieć. Widzi! Pędzące samochody zatrzymują się a w poprzek przejeżdża z niekłamaną satysfakcją pojedyńczy rowerzysta. Coś pięknego!
To jednak jedyny piękny akcent. Spodnie i adidasy zaczynają przemiękać, ortalionowa kurtka trzyma się na razie dzielnie. Zaczynam czuć w "siedzisku" przejechane kilometry. Do tego droga obfituje w łagodne lecz długie podjazdy. Widzę że wyprawa będzie niezłą próbą wytrzymałości. Chyba jednak "na raz" nie dojadę. W Ruszkowie zjeżdżam pod wiatę przystanku PKS żeby się trochę rozprostować. 20.35. Zaczyna przemiękać lewy rękaw kurtki. Aby tylko nie przemarznąć. Ruszam dalej - w deszczu i pod wiatr. Lekki, ale jednostajny. Ciągnę spokojnym równym tempem żeby nie "spuchnąć". Późny wieczór, pusto, bezludnie. Wszyscy siedzą w domach. "Szyby niebieskie od telewizorów" - jak to śpiewała kiedyś Małgorzata Ostrowska. Nasielsk - pusty i dzwoniący deszczem w rynnach. Skręt w prawo. Legionowo - 26 km. Da radę czy nie?
Jednak nie. W Nunie zjeżdżam znów pod wiatę przystanku PKS bo zaczynam się trząść. Intuicja podpowiada mi żeby wypić resztę słodkiego napoju jaki mam ze sobą. Po kilkunastu minutach trzęsienie ustaje. No tak - długotrwały wysiłek nadmiernie obniżył poziom cukru. 22.45. Jeszcze 19 kilometrów. Ruszam dalej, bardziej już i tak nie zmoknę. To już nie tak znów daleko - jakieś półtorej godziny...
Jeszcze jeden dylemat - zjazd do mostu w Dębem. Puścić się z góry bez hamowania czy nie? Wywrotka przy prawie 40 km/godz. może mieć poważne skutki. Jednak czuję jakiś "trzeci oddech" i z maksymalnym skupieniem śmigam w dół. Wspaniały odpoczynek - dobry kilometr za darmo. Po "swojej" stronie Narwi czuję się coraz raźniej. Za niedługo dwa ronda, Łajski, Suwalna z tablicą "Legionowo". O 0.10 jestem przed blokiem. Teraz będzie już coraz cieplej...

Noc listopadowa

Środa, 3 listopada 2010 · Komentarze(4)
Legionowo (Sobieskiego - Parkowa - Jagiellońska - Aleja Róż - Aleja Legionów - Cynkowa - Suwalna) - Łajski - Dębe-zapora - Dębe - Ludwinowo Dębskie - Nuna - Krogule - Cegielnia Psucka - Studzianki - Dębinki - Czajki - Ruszkowo - Malczyn - Chlebiotki - Kosewo - Nasielsk - Pniewo - Chrcynno - Chechnówka - Lorcin - Ludwinowo Dębskie - Dębe - Dębe-zapora - Łajski - Legionowo (Suwalna - Cynkowa - Aleja Legionów - Kard. Wyszyńskiego - Parkowa - Batorego - Jasnogórska - Grottgera - Krasińskiego - Królowej Jadwigi).

Mapa wyprawy

Wróciwszy rano z pracy i przespawszy się nieco pomyślałem sobie (cytuję): a może by tak...? (koniec cytatu).
Jak pomyślał - tak zrobił. Cztery jajka na twardo (oczywiście z musztardą) wzmogły zapał i ukierunkowały mnie na sukces. Jeszcze tylko zabrać "małe co nieco" na drogę, uzbroić rower w liczne lampki i o dziewiętnastej wyjazd.
Podczas mojej ponad rocznej "rowerowej nieobecności" spowodowanej brakiem pojazdu (mój wierny przyjaciel Ural udał się był na zasłużony odpoczynek do urlopowej meliny) w Legionowie zmieniło się to i owo. Wzdłuż wyremontowanej Sobieskiego nowa droga dla rowerów. Na Parkowej i na Jagiellońskiej też. Trzeba będzie zrobić objazd miasta i sprawdzić czy drogi rowerowe tworzą jakiś spójny system. Jak znam życie - to pewnie nie. Zresztą na temat jazdy drogami rowerowymi mam dość mieszane odczucia - głównie za sprawą parkowania samochodów na tychże drogach oraz szwendających się pieszych. Wolę jechać wśród samochodów - kierowcy są jednak bardziej przewidywalni niż piesi.
Rondo Przystanek, przejście przez tory kolejowe i hopla w Aleję Róż. Ładny nowy asfalt - ale tylko do Alei Legionów. Dalej znajoma żwirówka wiedzie prosto w ciemność Lasów Legionowskich. Miałem zamiar jechać właśnie tamtędy - przez Perzowy Kieszek - ale jasność odnowionej Alei Legionów okazała się zbyt kusząca. No dobra - w prawo i na tradycyjną trasę - Cynkowa i Suwalna. Wiatr zaczyna rzucać w twarz wilgotną mgiełkę - jakby z fryzjerskiego rozpylacza. Czyżby zanosiło się na deszcz? Eee, może nie...
Dojechawszy do mojej ulubionej drogi 632 przystaję na chwilę żeby włączyć solidniejsze światło przednie - zaraz skończą się uliczne latarnie. Nowa diodowa lampka świeci jak ta lala. Dwa ronda jedno po drugim i hejże na Dębe. Mżawka ustała, ciemność nie straszna, podjazd za mostem na zaporze też nie - mój nowy rower ma przerzutki. W porównaniu z topornym radzieckim Uralem to jak przesiadka z Syrenki do Mercedesa.
Wieczorna jazda jest dosyć spokojna, jednak sporo jest wyprzedzających mnie samochodów. W sumie nic dziwnego - wszak trwa jeszcze pora powrotów z pracy w Warszawie. Skręcam w lewo do Nuny - od razu ulga, praktycznie zero ruchu samochodowego a droga - jak na powiatową - całkiem przyzwoita, wręcz wzorcowa. Daje jednak o sobie znać mankament wieczornej i nocnej jazdy - wiejskie psy. Dopóki są za ogrodzeniem to nie ma sprawy, gorzej jak jeden z drugim znajdzie sobie dziurę i wyskoczy na drogę... Jakoś nie wyskoczył. "Droga wyremontowana z funduszu jakiegoś tam" - głosi unijna tablica. Faktycznie - asfalt nowiusieńki. Tylko że wiatr się wzmaga i znów zaczyna nieść ze sobą mżawkę. Przez las jeszcze jako tako ale na otwartym polu trzeba zredukować bieg. W Krogulu prosto, w Cegielni Psuckiej też. Mżawka przechodzi w deszcz - światło lampki wyławia z mroku przecinki kropel. Czyżby przyroda postanowiła zadrwić sobie ze śmiałka uparcie rowerującego w listopadową noc?
Przejazd przez tory w Studziankach, Dębinki... Deszcz ustał, jest fajnie, nawet trochę z górki. Czajki. Odgałęzienie w prawo, ja jadę prosto do Ruszkowa. Nagle rower dostaje drgawek. Bruk! No tak, można było się z tym liczyć, wszak drogi powiatowe bywają różne. Dobrze że jest miniaturowe pobocze - szerokości może 30 centymetrów. Jazda zaczyna przypominać wyczyny cyrkowca. Za wsią bruk się kończy, dalej zwykła gruntówka usiana kamieniami wypisz wymaluj jak kolejowy tłuczeń. Nie wolno mi tu złapać gumy - po prostu nie wolno! Znów zaczyna padać. Wyprzedza mnie jakiś samochód - to znaczy że droga nie jest ślepa. Wyobraźnia przestrzenna też mnie uspokaja - po prawej widać lekką łunę świateł Nasielska. Zatem raczej wiem gdzie jestem.
Dojechałem do drogi 571 - i tu "odbiła mi palma". Zamiast skręcić w prawo i jechać do domu - ruszyłem prosto na Malczyn. Polną gruntówką w środku nocy! Minąłem przejazd przez tor linii Nasielsk - Sierpc. Myślałem że będzie tu jakieś miejsce na klimatyczne nocne zdjęcie. Ha ha ha - marzyciel... Szczere pole i ciemno jak u Murzyna w piwnicy. Jadę dalej. Patrzyłem w Google Maps że za lasem mam skręcić w prawo na Chlebiotki, Kosewo, Nasielsk. Tak też robię. Z jednej gruntówki w drugą. Deszcz leje. Dojeżdżam do skrzyżowania w jakimś przysiółku. Same gruntówki. Ta prosto jakaś mało uczęszczana, lepsza jest ta w lewo. Dobrze że są latarnie. Jadę w lewo. Mostek na jakiejś strudze, w ciemności szumi niewidoczna wodna kaskada. Skrzypią kołysane wiatrem mazowieckie wierzby-staruszki. Znów zbliża się jakaś miejscowość, widać latarnie a w poprzek mojego kierunku jazdy przemyka samochód. Znaczy się - droga asfaltowa. Nie jest źle.
Blaszana budka przystanku PKS stojąca przy skrzyżowaniu wydaje się być niebiańskim schronieniem. Wygląda na to że jestem w Chlebiotkach. Dwudziesta druga osiemnaście. Najwyższy czas na posiłek. Cztery kanapki z polędwicą i litr kawy "Inki" są świetnym pokrzepieniem.
No, miło było, ale się skończyło. Żarcie zjedzone, trzeba wracać do domu. Deszcz wcale nie ma zamiaru przestać padać a ja jestem już co nieco zmoknięty. Nie mam wyboru - jesiennej słoty nie da się przeczekać, to nie letnia ulewa mijająca najdalej po godzinie. Dwudziesta druga czterdzieści dziewięć - i znów hopla w mokrą ciemność. Mam zamiar dotrzeć do domu bez zsiadania z roweru żeby nie przemarznąć. Dobrze że teraz już bardziej z wiatrem. Przerzutka przerzutką, ale roczny zastój spowodował spadek kondycji niemal do zera. O pierwszej zero zero zmoknięty jak siedem nieszczęść docieram do domu.
Czubek. Normalnie czubek...