Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2009

Dystans całkowity:290.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:21:35
Średnia prędkość:13.45 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:96.77 km i 7h 11m
Więcej statystyk

Rowerem do urzędów

Piątek, 21 sierpnia 2009 · Komentarze(2)
Wysockiego - Sobieskiego - Parkowa - kard. Wyszyńskiego - Al. Legionów - Cynkowa - Suwalna - Szarych Szeregów - (starostwo powiatowe) - Szarych Szeregów - Suwalna - Cynkowa - Al. Legionów - kard. Wyszyńskiego - Parkowa - Jagiellońska - (SMLW) - Piłsudskiego - Wysockiego.

Mapa wyprawy

"W sprawach" do starostwa i spółdzielni mieszkaniowej. Oczywiście na rowerze - jak to w Polsce powiatowej bywa. Najzwyklejsze w świecie kryterium uliczne po Legionowie - nic ciekawego.

Nocna Odyseja

Sobota, 15 sierpnia 2009 · Komentarze(3)
Legionowo (Wysockiego - Sobieskiego - Parkowa - kard. Wyszyńskiego - Al. Legionów - Cynkowa - Suwalna - Szarych Szeregów - Sikorskiego) - droga 632 - Nasielsk - Pianowo - Chmielewo - Kowalewice - Strzegocin - Szyszki - Słończewo - Gotardy - Koźniewo Średnie - Gąsocin - Sońsk - Gołotczyzna - Bieńki Karkuty - Ciechanów. Powrót z małą(?) modyfikacją: Gąsocin - Kałęczyn - Wyrzyki - Klukowo - Świercze - Gołębie - Jackowo Włościańskie - Lubomin - Mazewo Dworskie - Nasielsk.

Mapa wyprawy

Kolejna rowerowa okazja nadarza się 15 sierpnia. Świąteczna, weekendowa sobota, mam nadzieję że wszyscy wyjechali już wczoraj po południu i drogi będą spokojne. Do pracy dopiero jutro na noc, zatem nie ma pośpiechu. Trasa? Oczywiście moją ulubioną drogą 632 a dalej "się zobaczy". Głęboko w zakamarkach głowy snuje się pewna niesamowita myśl...
9.50 - odjazd. Dwadzieścia stopni, słońce i białe obłoki. Właściwie od góry białe, od spodu lekko szare. Wiatru prawie nie ma. Na ulicach Legionowa pustawo, za miastem też. Tylko od czasu do czasu trafia się jakiś spóźniony weekendowicz gnający "co silnik wyskoczy". Widocznie nie miał czasu wyjechać wczoraj...
Pierwszy krótki postój robię tradycyjnie przy skrzyżowaniu dróg 632 i 622 koło Chrcynna. Widzę że "622" doczekała się remontu - będzie nowa trasa do nowych wypraw. Wiatr niestety wzmaga się i jest północno-zachodni. Nad lotniskiem Aeroklubu Warszawskiego znów widać paralotniarzy. Po piętnastu minutach ruszam dalej.
W Nasielsku skręcam w prawo w ulicę Młynarską i tym sposobem opuszczam na razie drogi wojewódzkie aby zapuścić się w powiatowe i gminne. Ruch samochodowy prawie zerowy, ale są też i wady - marne oznakowanie i mocno średnia nawierzchnia. Do tego wąska jezdnia - dwa osobowe mijają się "tylko-tylko". Co z tego że jest szerokie pobocze, skoro nie da się po nim jechać rowerem. Jednak po kilkunastu kilometrach konstatuję że mimo tych niedogodności jedzie się zupełnie sympatycznie. Nie ma natarczywego trąbienia i zganiania rowerzysty na piaszczyste pobocze, nie ma wpychania się "na trzeciego". Kierowcy z maleńkich, najbardziej prowincjonalnych miejscowości jeżdżą bardzo spokojnie, przyzwyczajeni od zawsze do swoich niepozornych, wąskich dróg. Żniwa prawie na ukończeniu, wiatr ma zapach świeżych ściernisk. W przydrożnych rowach szaleńczo grają świerszcze, mijane miejscowości zalatują świeżym, krowim aromatem. Ekologia na całego...
Za Szyszkami pierwszy drogowy dylemat: prosto czy w lewo skośnie? Zero drogowskazów, trzeba wyciągnąć atlas. Wygląda że w lewo...
Po trzydziestu minutach jazdy okazuje się że wybór był prawidłowy - dojeżdżam do Gąsocina i znajomego przejazdu kolejowego przy nastawni dysponującej "Gs". Pierwszy raz oglądam z innej perspektywy miejsca widziane dotychczas tylko zza szyby kabiny maszynisty. Przy zabytkowym, drewnianym budynku dworca w lewo, potem na rondzie w prawo. "Ciechanów 16" - głosi drogowskaz. Na moim liczniku nabiło dotychczas 56 kilometrów. Myśl o dojechaniu do Ciechanowa zaczyna krążyć szybciej...
Za Gąsocinem ponownie przekraczam tory. Przejazd w kilometrze 81,704 linii Warszawa - Gdańsk jest oczywiście automatyczny - ze światłami, gongami i półrogatkami. Kiedyś była tu strażnica i dróżnik. Wśród nocy z bardzo daleka widać było poruszające się powoli światło jego latarki. Wtedy trącało się lekko dźwignię syreny elektrowozu, aby krótkim "łał" dać znać: widzę cię, w porządku...
Dróżnika już dawno nie ma, strażnicy ze śmigłymi malwami przed oknem też. Jest bezduszny automat. Tylko dwie latarnie, tak jak kiedyś, dobrotliwie pochylają swoje głowy nad przejazdem a po drugiej stronie torów wciąż stoi niepozorny drewniany dom - być może mieszkanie pierwszego dróżnika z czasów Kolei Nadwiślańskiej, kiedy to dróżnik nazywał się "budnik"... Nie bardzo mam czas rozkładać się z fotografowaniem tego miejsca, chcę przecież dojechać do Ciechanowa. Wrócę tu jeszcze, może jesienią kiedy będzie kolorowo i nostalgicznie...
Jestem już prawie pięć godzin w drodze, czas zrobić popas. Odbijam kilkadziesiąt metrów od szosy i znajduję miejsce na odpoczynek i "obiad" - na skraju nie zżętego jeszcze pola, osłonięte od drogi miniaturowym zagajnikiem:

Posiłek i relaks trwają godzinę.
Po odpoczynku jeszcze 50 minut jazdy i o 16.30 docieram do tablicy "Ciechanów". Na liczniku 68,5 kilometra. Kolega statyw razem z kolegą samowyzwalaczem robią mi pamiątkowe zdjęcie:

Oczywiście tablica miejscowości oznacza tylko jej granicę administracyjną, nie byłoby zatem honorowo zawrócić spod niej do domu. Jadę do centrum miasta - niezbyt ruchliwego z powodu święta - i docieram do dworca kolejowego. Jest 17.15. W przydworcowym barze kupuję "małe co nieco" i znów posilając się odpoczywam na klasycznym prostokątnym skwerku przed dworcem. Cztery żwirowe ścieżki i takież "rondko" wokół fontanny (klasycznie nieczynnej). Miejsce bardzo niefotogeniczne, natomiast rozglądając się nieco dalej zauważam na tyłach dawnej ekspedycji bagażowej taki oto niepozorny budyneczek:

Tabliczka adresowa mówi że jest on własnością PKP. Czyżby kolejny relikt z czasów Kolei Nadwiślańskiej?

Na fotograficzną przechadzkę po mieście nie ma niestety czasu - zrobiła się już 18.15, trzeba zacząć wracać do domu. Licznik wskazuje 75,2 km, zatem przede mną jeszcze drugie tyle. Na skrót ulicą Sienkiewicza - to nic że brukowana kostką. Może z mostu na Łydyni będzie jakiś ciekawy widok?
Nie będzie. "Ulica 3 Maja zamknięta z powodu remontu mostu na Łydyni" - ogłasza ogromna żółta tablica. Trudno. W lewo Tatarską i w prawo w 17 Stycznia. Teraz już prosto. Wiatr nie cichnie i - o dziwo - sprzyja mi! Zabudowania Ciechanowa zostają coraz bardziej w tyle, wiatr popycha, jedzie się lekko, coraz lżej... Tak lekko, że zaczynam... podśpiewywać przypomnianą sobie nagle "samochodową" piosenkę Budki Suflera (cytuję z pamięci):

"Nie czując dni, godzin i lat,
nie licząc zysków ani strat -
przemierzamy, okrążamy wokół świat.

A jeśli drugi widać brzeg -
muzyka to najlepszy lek.
Ona jest jak w długiej trasie
piąty bieg..."

W uszach szum wiatru, na szybkościomierzu zabójcze 15 kilometrów na godzinę. Coś pięknego...

Jeszcze nie wiem, że na podśpiewywanie jest sporo za wcześnie.

Właściwie przed zmrokiem trzeba by zrobić jeszcze jeden postój i skonsumować resztę zapasów. Skręcam zatem na znajome miejsce na skraju pola. Dziewiętnasta czterdzieści pięć. Słońce zachodzi, coraz wyraźniej odczuwa się tchnienie nadchodzącego wieczoru. Szosą posuwa się weselny orszak w asyście jadących wierzchem drużbów. Jadą w stronę Sońska. Na mojej spirytusowej kuchence polowej mruczy czajnik. Do domu jeszcze 60 kilometrów...
Dwudziesta trzydzieści, zbieram się do odjazdu. Czapka, kurtka, odblaskowa kamizelka, oświetlenie - i hejże do przodu.

Konni drużbowie wracają do Gąsocina. Wyprzedzam ich. Nie mają żadnego oświetlenia. Że też się nie boją...
Zaczynam "główkować" - droga przez Strzegocin była dziurawa, może ta przez Klukowo będzie lepsza? "Eksperyment jest podstawą nauki" - mówi przysłowie, zatem w Gąsocinie na rondzie jadę prosto, nie skręcam w lewo na Szyszki. "Klukowo 9" - zachęca drogowskaz. W Nasielsku jest taki sam. Wiem że "kto drogi prostuje ten w domu nie nocuje", ale przecież "do odważnych świat należy". Mądrość ludowa jest dobra na wszystko.
Kończą się zabudowania Gąsocina, kończą się latarnie i jest pierwszy dylemat: prosto czy w prawo? Żadnego drogowskazu, żadnego tubylca - trzeba wyciągnąć mapę i latarkę. Jest 21.00 i całkiem ciemno. W nikłym żółtawym świetle studiuję pajęczynę kreseczek grubości włosa. Wygląda na to że prosto. No to jadę. Nad głową jaśniejszy pas nocnego nieba, po bokach kompletna czerń. Pewnie las. Ciemno jak u Murzyna w... piwnicy. Jadę tak żeby w świetle rowerowej lampy widzieć prawą krawędź asfaltu. Zdarzył się samochód z przeciwka, zdarzył się z tyłu. Kierowcy kulturalnie zmieniają światła i zachowują odstęp. To cieszy i sprawia że nocna jazda jest całkiem przyjemna.
Wreszcie widzę przed sobą światła miejscowości. "Kałęczyn" - czytam lekko odblaskowe litery na tablicy. W porządku, miejscowość znana, jest taki przystanek kolejowy, jestem zatem w pobliżu torów. We wsi rozwidlenie dróg. "Klukowo 5" - pokazuje drogowskaz w prawo skośnie. Czuję że jedzie się coraz ciężej. Pewnie pod górę. Przydałby się księżyc-przyjaciel, ale łobuz akurat dziś wziął sobie wolne. Dobrze że chociaż gwiazdy świecą a na południu widać daleką łunę świateł Warszawy...
Podjechałem pod górę, teraz w dół i za chwilę znowu pod górę. Przed sobą słyszę jakieś głosy, śmichy-chichy. Drogą maszerują dwie blond gracje. Nie mają żadnego oświetlenia, zauważam je dopiero w świetle swojej lampy, jakieś 10 metrów przed sobą. Dobrze że nie jadę samochodem. Wyrzyki. Znowu w dół i znowu pod górę. Słyszę że z tyłu coś chrzęści. Coraz bliżej i bliżej. W końcu wyprzedza mnie blondyna na rowerze. Nie ma żadnego oświetlenia. Nocne widma wiejskich dróg zaczynają straszyć na całego. Brakuje jeszcze Kazia wracającego z knajpy...
Dojeżdżam do Klukowa. Jest skrzyżowanie z drogą 620. W prawo do Nowego Miasta, w lewo do Przewodowa. Prosto - nie wiadomo dokąd. Mam nadzieję że to właśnie droga do Nasielska. Nigdzie ani człowieka, nie ma kogo zapytać. Życie na wsi toczy się prawie wyłącznie w dzień. Tylko psy szczekają - pewnie dlatego że odgłos roweru z rzężącym "dynamem" jest im zupełnie obcy. Przecież na wsi nie używa się oświetlenia roweru...
Drogowskaz przy wlocie jakiejś "żwirówki" informuje mnie że jadę w kierunku... Świerkowa! O nie, w tył zwrot, to przecież sporo za Nasielskiem. Skręcam na Świercze - widocznie droga do Nasielska jest nieco "kopnięta" względem tej z Gąsocina. Atlas nie zawsze podaje takie szczegóły. Jadę. Nie ma żadnej drogi w prawo. Docieram do Świercz. Postój pod latarnią i kolejne studiowanie mapy. Może w prawo wzdłuż torów, przez przejazd i do Kowalewic? Tam w prawo na drogę Strzegocin - Nasielsk i będzie po problemie.
Jest 21.45, na liczniku 106,7 km. Z niedaleka dobiega rytmiczne buch-buch-buch-buch... Jakaś wiejska dyskoteka? Zapewne, przecież to sobotni wieczór. Przemknęła mi myśl żeby spytać o drogę, ale zaraz zgasła - nie wiadomo czy towarzystwo jest cywilizowane.
Świercze zostały z tyłu, znowu ciemno. Jadę. Wyprzedziły mnie dwa samochody z rejestracją nowodworską. To mnie utwierdza że jestem na dobrej drodze. Przejazd przez tory - miejsce znajome, przecież jestem maszynistą. Tuż za przejazdem, na prymitywnej "zawrotce" stoi jakiś srebrny samochód. Ciemny, cichy. Ktoś przyjechał na świeże powietrze? A może zbiera się tu jakaś mafia...
Jackowo Włościańskie. W porządku, po "tamtej" stronie torów jest Jackowo Dworskie i przystanek o tej nazwie, tu jest Włościańskie. Jadę. Nie sięgam po telefon żeby sprawdzić godzinę i poświecić na licznik - grozi to utratą panowania nad kierownicą a ja nie mam najmniejszego zamiaru przewracać się w środku nocy. Daleko z przodu słychać odgłosy następnej dyskoteki - to pewnie już będą Kowalewice. Zaczynają się zabudowania, jednak nie ma tablicy miejscowości. Dojeżdżam do skrzyżowania - droga na wprost kończy się. Bez wahania skręcam w prawo w kierunku Nasielska.
Latarnie nie świecą lub też w ogóle ich nie ma - na jedno wychodzi. Miejscowość kończy się i znów zostaje tylko jaśniejszy pas nieba nad głową i jednolita ciemność po bokach. Odgałęzia się droga w prawo, gdzie widać nikłe światła kilku rozproszonych zabudowań. Pewnie jakaś kolonia Kowalewic. Jeszcze kilkadziesiąt metrów - i nagły chrzęst pod kołami uświadamia mi że wjechałem na... "żwirówkę"! Konkluzja jest szybka jak błyskawica, prosta i niemiłosiernie treściwa: to n i e b y ł y Kowalewice a ja n i e j e s t e m na drodze ze Strzegocina do Nasielska. Prościej mówiąc - n i e w i e m gdzie jestem. Co teraz - zawrócić do rozwidlenia i pojechać w lewo? Też nie wiadomo dokąd dojadę, atlas samochodowy 1:500 000 nie uwzględnia tak podrzędnych dróg. Jadę dalej przed siebie. Żwirówka wygląda na uczęszczaną, może nie skończy się nagle na czyimś podwórku... Droga jest wyboista, gdzieniegdzie wyrównywana tłuczniem o ostrych krawędziach. Jadę wolno, lampka świeci coraz słabiej, złapanie gumy w środku nocy w nieznanym miejscu grozi koczowaniem do rana. Z przodu po lewej słyszę jakiś narastający hałas. Coraz bliżej i bliżej. Czyżby kolej?
Zza niewidocznych w ciemności zarośli wyłaniają się nagle... dwie swojskie, poczciwe EN57! Pociąg nabiera szybkości, tak jakby dopiero ruszył z przystanku. Czyżbym więc dotarł w pobliże Kątnego?
Po chwili przy drodze pojawiają się słupki wskaźnikowe przed przejazdem. Aha, to będzie ten przejazd od którego zawsze zaczyna się hamowanie do Kątnego, jadąc "z góry", z Jackowa. Uff. Za przejazdem zabudowania miejscowości. Samotna latarnia oświetla koślawą tablicę "Lubomin". Był kiedyś taki posterunek odstępowy - w kilometrze 66,100. W lewo wzdłuż torów i po niecałym kilometrze docieram do... drogi 632. Witaj, znajomy świecie, jak dobrze że jesteś.
Nocny patrol po gminie Świercze dobiegł końca.
Dokładnie o 23.00 minąłem Nasielsk. W świetle latarni rzut oka na licznik: 121,5 km. Mam zamiar dojechać do domu już bez postojów, ale przy rondzie w Dębem muszę się na chwilę zatrzymać. Przejechane kilometry robią swoje, trzeba się choć trochę rozprostować. Na liczniku 135,4 km. Do domu coraz bliżej, ale i jechać coraz trudniej. Wreszcie o pierwszej trzydzieści jestem przed blokiem:

Wygląda na to że osiągnąłem kres moich możliwości na radzieckim rowerze. Chyba czas poważnie pomyśleć o zmianie sprzętu...

Hejże z wiatrem - potem jakoś się wróci...

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · Komentarze(4)
Legionowo (Wysockiego - Sobieskiego - Parkowa - kard. Wyszyńskiego - Al. Legionów - Cynkowa - Suwalna - Szarych Szeregów - Fabryczna - Kościelna) - Łajski - droga 632 (Dębe-zapora - Dębe - Ludwinowo Dębskie - Nuna - Lorcin - Chechnówka - Chrcynno - Pniewo - Nasielsk - Mazewo Dworskie - Świerkowo - Latonice - Nowe Miasto - Kadłubówka - Bolęcin - Kołoząb - Drożdżyn - Strachowo - Strachówko) - Płońsk. Powrót tą samą trasą z małą modyfikacją w Legionowie: Kościelna - Jana Pawła I - Mireckiego - Al. Legionów - kard. Wyszyńskiego - Parkowa - Jagiellońska - Grottgera - Krasińskiego - Królowej Jadwigi - Piłsudskiego - Wysockiego.

Mapa wyprawy

Ani się człowiek nie obejrzał jak od ostatniego "rowerowania" minęły dwa miesiące. Obowiązki zawodowe skutecznie uniemożliwiały wyruszenie na kolejną wyprawę. Wreszcie drugiego sierpnia jest okazja. No to wio! 10.00 - odjazd. Słońce świeci, wiatr dmucha, 24 stopnie. Tradycyjnie już "na Dębe". Jakoś ten kierunek najbardziej przypadł mi do gustu.
Na Suwalnej remont mostu - trzeba skręcić na objazd. Wypadło kawałek pod wiatr. Czuję że jest "niczego sobie"... W stronę Nasielska będzie mnie popychał, ale z powrotem?... "Może ścichnie" - przypominam sobie jedną z poprzednich wypraw, kiedy to mozoliłem się pod wiatr licząc na późniejszy "darmowy" powrót a ten łobuz wiał przez cały dzień a pod wieczór zupełnie zamarł.
Koniec objazdu, znów z wiatrem, prawie za darmo. W południe mały postój na kilka łyków wody a przy okazji zdjęcie takiej oto tabliczki:

"Lokalne uszkodzenia" brzmią o wiele sympatyczniej niż prostackie "dziury". Jadę dalej, wiatr popycha żwawo. Nad lotniskiem w Chrcynnie szaleją paralotniarze. Mijam "na biegu" Nasielsk, na rozwidleniu w prawo pod górkę i jestem na drodze do Płońska. Wiatr popycha. Może by tak?... Byłby nowy rekord. Wiem że daleka wyprawa po tak długiej przerwie w jeżdżeniu to niezbyt dobry pomysł, tylko kiedy ja mam jeździć żeby było systematycznie? Chyba na emeryturze dopiero...
W Nowym Mieście nad Soną konieczny był mały postój dla potrzeb technicznych, usłyszałem bowiem odgłos odpadającego szkiełka tylnej lampki. Drobna naprawa bieżąca i można jechać dalej.
Za Kadłubówką zaczął się las. Może by skręcić w któryś z duktów i posilić się? Skręcam w drogę do szkółki leśnej "Kuchary" i po dwustu metrach znajduję takie oto miejsce na posiłek:

Odpoczywając analizuję mapę, zasięgam opinii zegarka i postanawiam: jadę do Płońska! Stąd to jeszcze tylko 15 kilometrów, szkoda byłoby zawrócić. O 14.35 kończę postój i po godzinie jazdy osiągam cel:

Płońsk - dotychczas oglądany tylko z pociągu i to bardzo dawno (kiedy kursował tędy osobowy z Warszawy do Kołobrzegu) - okazał się być bardzo sympatycznym miastem:














Po półtorej godziny spacerowania, fotografowania i odpoczynku rozsądek nakazał rozpocząć powrót do domu. Zatem około 17.30 odjazd. Wiatr niestety nie ma najmniejszego zamiaru zelżeć - a przede mną 64 kilometry! Trudno - jak się przyjechało to i wrócić trzeba. Spokojnie, bez szarpaniny, ze zmniejszoną szybkością. O osiemnastej robię krótki postój dla sfotografowania takiego czegoś:


Nie sprawdzałem czy droga prowadzi do króla czy do sklepu z gorzałą. Popołudnie robi się coraz bardziej zaawansowane, może by znów popasać? Zatem skręcam znów w stronę szkółki leśnej "Kuchary", ale tym razem wiata jest zajęta. W sumie nic dziwnego - przecież to bardzo sympatyczne miejsce. Rozkładam się więc nieopodal a za "stół" służy pniak drzewa. Zjadam resztę kanapek, do tego dwa kubki świeżo zaparzonej herbaty i o 19.30 ruszam dalej. W lesie zacisznie, na otwartym terenie wietrznie. 11, 10, niekiedy tylko 8 kilometrów na godzinę. O 19.55 mijam Nowe Miasto nad Soną. Powoli zaczyna się zmierzchać. Tylną lampkę zapaliłem już wcześniej, teraz pora już na odblaskową kamizelkę i światło przednie. Bateryjne czy klasyczne "dynamo"? Wybieram dynamo, baterie zostawiam na wypadek poważnego opadnięcia z sił. Wiatr wieje, słońce zachodzi a niebo się chmurzy. Czyżby zanosiło się na nocny deszcz? Nie uśmiecha mi się to, przecież rower nie ma wycieraczek. Ruszam dalej, do domu jeszcze dobre 35 kilometrów. O 21.10 mijam Nasielsk. Już zupełnie ciemno, dzień skrócił się już wyraźnie względem najdłuższego, czerwcowego. Pora powrotów z weekendu - prawie bez przerwy wyprzedzają mnie osobowe samochody. Jedni kulturalnie, z odstępem, drudzy tuż-tuż albo wręcz na trzeciego. Mam nadzieję że jestem zauważalny odpowiednio wcześnie...
Za Pniewem na skrzyżowaniu w prawo. Przede mną w górze pomarańczowy księżyc-przyjaciel na pogodnym fragmencie nocnego nieba. Z boków coraz większe chmury. Jadę równym tempem, takim na jakie wiatr pozwala. Wiatr, który nie cichnie przed wieczorem nie wróży dobrze. Wyprawa będzie rekordowa, to już wiadomo, tylko czy przyjdzie mi okupić ją zmoknięciem?
Za Chrcynnem na rozwidleniu ponownie w prawo. Przede mną znów księżyc a z lewej strony, nad wschodnim horyzontem chmury pojaśniały nagle żółtawą łuną odległej błyskawicy. No ładnie! Mijam właśnie tablicę: Legionowo - 24 km. To jeszcze dobre dwie godziny jazdy. Błysnęło co prawda nieco z boku od kierunku wiatru, ale z burzami bywa rozmaicie... Jadę. Wyprzedzające samochody mają tę zaletę że solidnie oświetlają drogę. Kiedy zostaję sam - zostaje nikłe światło rowerowej lampki. Ale droga jest mi znana i na szczęście nie dziurawa.
Legionowo - 22 km. Na wschodzie od czasu do czasu rozkwita bezgłośna łuna. Nie słychać grzmotów - burza jest jeszcze daleko. Może by zrobić jeszcze mały postój? Legionowo - 18 km. W tym momencie po plecach przebiegła mrówka. Elektryczna łuna zabłysła tym razem po mojej prawej stronie, na zachodzie. Druga burza! Oczywiście myśl o postoju natychmiast wędruje "ad acta". Grzmotu od zachodu także nie słychać, ale księżyc powoli zaczyna chować się za chmury. W Dębem korzystam ze światła latarni i patrzę na zegarek - jest 22.12. Teraz na szybkościomierz - 11, 10, 12 kilometrów na godzinę. Przy tej szybkości to jeszcze prawie półtorej godziny jazdy. Trudno - jadę dalej równo, nie szarpię tempa żeby nie "spuchnąć". Kilkusetmetrowy zjazd do mostu na zaporze wydaje się być cudownym odpoczynkiem. Potem znowu w leśną ciemność. Łuna błysku z lewej... Łuna błysku z prawej... Znów z lewej... Coś kapnęło na rękę... Na drugą... Na czoło... Dwa ronda jedno po drugim. Tu na Nowy Dwór, tam na Wieliszew. W świetle lampki widać pojawiające się przecinki deszczowych kropel. Księżyc-przyjaciel wciąż trwa niewzruszenie, lekko tylko przysłonięty chmurnym woalem. Z czego to pada, do licha? Wprost nade mną sam skraj deszczowej chmury, jakby wysunięty jej "półwysep". Wyciągać kurtkę? To wymaga przynajmniej pięciu minut postoju. Jadę dalej, jeszcze tak znów mocno nie pada. Jestem już w Łajskach, jazda przez ciemność skończyła się, teraz już cały czas przez miasto. Okazało się że decyzja była słuszna - deszcz tylko "postraszył" i przestał padać. Jeszcze kilka kilometrów przez uśpione już Legionowo - i o 23.30 jestem przed swoim blokiem. Na liczniku 128,5 km.

To nic że środek nocy. Jest satysfakcja!